I Liceum Ogólnokształcące im. Armii Krajowej

Wywiad z Jarosławem Chołodeckim, absolwentem I LO i fundatorem Stypendium im. Ł. Skibińskiej

Jakie są najgorsze tarapaty, w jakie pan wpadł?

Tarapaty. Nie lubiłem chemii, chciałem się przenieść do szkoły do Trzebnicy, ponieważ bałem się profesora Hanysza, który pewnie będzie czytał ten wywiad, więc pozdrawiam Maksa. Teraz jesteśmy po imieniu, ale w "64 tak się go straszliwie bałem, że wierciłem dziurę w brzuchu rodzicom, żeby mnie przenieśli do szkoły w Trzebnicy. Jakoś to jednak przeszło...
A prawdziwe tarapaty życiowe? To na przykład: siedziałem w więzieniu. Ale nawet wtedy, kiedy mnie wsadzali, nie uważałem, że świat się zawalił. To nie były tarapaty na miarę II wojny światowej czy wojny w Ukrainie.

Trafił Pan do więzienia. Jak do tego doszło i za co?
Dawno, dawno temu, kiedy Polska nie była krajem demokratycznym, rządził tu generał Jaruzelski. W 1981 wprowadził stan wojenny i ludzi Solidarności, którzy próbowali budować odmienną od jego wyobrażenia Polskę, opartą o takie zasady, które dzisiaj obowiązują, czyli demokracji i tolerancji, wsadził do więzienia. Ja byłem jednym z nich.

To bardzo ciekawa historia, ale wróćmy do czasów szkolnych. Czy pamięta pan swój pierwszy dzień w szkole? jak on wyglądał?
Nikogo wtedy nie znałem, czułem się lekko zagubiony... Brałem udział w konkursach recytatorskich, więc były jakieś dzieciaki, które rozpoznawałem. Jeden z fundatorów naszego stypendium, Tomek Wielicki, którego wcześniej nie znałem, ale nasi rodzice się przyjaźnili, usiadł ze mną do jednej ławki i tak to się zaczęło i zostało do końca szkoły.

Dzieciństwo to czas przygód i marzeń. Jakie były Pana marzenia w dzieciństwie?

Już jako osoba dorosła chciałem mieć stację radiową. Udało się, wraz z przyjacielem kupiliśmy radio w Szczecinie. Miałem marzenie, żeby w Miliczu też zrobić stację radiową. To był czas, gdy mieszkałem w Stanach Zjednoczonych. Wtedy w Polsce nie obowiązywały restrykcyjne przepisy regulujące "ład w eterze".
Więc trzeba było tylko: odwagi, pomysłu i niewielkiego kapitału, aby takie marzenie zrealizować.Dziś jest to niemożliwe.
Moim marzeniem również było stworzenie hotelu. No i udało się. To marzenie wiązało się z dużą radością, ale też z wielkim smutkiem związanym choćby z takim czasem jak pandemia. Na prawie 2 lata musiałem zamknąć hotel. Ale przetrwaliśmy trudny czas i się nie zamknęliśmy. Co więcej - staliśmy się bardziej wyraziści. Stworzyliśmy wyjątkowy taras widokowy, na którym Piotr Rubik nagrał bijący rekordy popularności utwór o "arbuzowym zachodzie słońca". Szukam rozwiązań niestandardowych. Standard pomaga w budowie samochodów, bo jednakowe śruby pozwalają błyskawicznie składać auta. Sęk w tym, że nie zawsze poszukujemy rozwiązań standardowych. Na przykład lubimy odwiedzać miejsca, które są nieidentyczne do wcześniej widzianych. Jednym z poważnych atutów dowolnego miasta jest to, że stoi tam kościół, jakiego gdzie indziej nie ma(na przykład: Kościół Łaski w Miliczu). Jeden ma witraże zaprojektowane na przykład przez Mehoffera, a inny rokokowy ołtarz. Kościoły są miejscami kultu, a bywa, że i dziełami sztuki. Stanowią przykład architektury, kultury i czasu kiedy były budowane. Hotel Chopin w Warszawie to też mała świecka świątynia, a może i ambasada Milicza? Na śniadanie, obiad i kolację, podawane są tam smakołyki z Milicza, co daje okazję, żeby o Miliczu mówić, żeby wpływać na gusta, żeby ludzi rozkochiwać w tym, co naturalne. Kozie sery od Ani z Niesułowic, lniany olej z Oleowity, wędliny od Jankowskich a soki od Dziekana. Naturalne mydło też z Milicza. A przy tym nie podajemy Coca- Coli ani innych napojów słodzonych. Wystrzegamy się wysoko przetworzonych produktów. Kurze jaja też przywozimy z podmilickich małych gospodarstw.
Choć robię to bez entuzjazmu, przyjechałem nad Barycz dużym samochodem właśnie po te produkty, ale tu na spotkanie przyjechałem rowerem. W Miliczu jest nadmiar
samochodów! W Warszawie na 1000 mieszkańców przypada 850, w Berlinie 300. W jakim mieście chciałybyście mieszkać bardziej? To oczywiste, a podejrzewam, że w Miliczu jest więcej samochodów w przeliczeniu na 1000 mieszkańców niż w Warszawie. Zajrzyjcie na stronę hotelu - www.bbwarsaw.com i zobaczcie czym my się chwalimy. Ano tym, że zbieramy deszczówkę, że kompostujemy, że mamy własne ogrody, że na dachach mamy ule z pszczołami, że goście mają do dyspozycji rowery i nie muszą za nie płacić. Mają codziennie do wyboru 2 koncerty, jeden na tarasie, a drugi w salonie. Nie podajemy niczego, co tradycyjnie kojarzy się z hotelowym standardem, czyli szamponów w buteleczkach, czy mydełek w małych opakowaniach, wody w plastikowych butelkach też nie podajemy. Od dawna mamy duże dozowniki ekologicznych żeli, mocowania których produkowane były w Miliczu, z czego jestem bardzo dumny.
Związki z Miliczem zachowuję i pielęgnuję. Ważny dla mnie jest na przykład mój kolega - Czesław Kowalczyk, który uczył mnie zarówno palić papierosy gdy miałem 11 lat, ale i jeździć na rowerze, czyli dużo mnie nauczył. To właśnie tata tego pana jest dziś właścicielem Piekarni Familijnej.

Gdyby na podsumowanie osiągnięć nadawano przydomek, jaki by pan chciał otrzymać? Dlaczego właśnie ten?
Na pewno nie chciałbym być "wielki",.., nie myślałem, czy chciałbym mieć jakiś przydomek. No może "ogrodnik" ... Bardzo lubię ogrody, szczególnie te na dachu hotelu. Dają mi dużo radości.
A może przydomek negatywny - "prowokator"? Lubię prowokować.
Prowokacją jest na przykład to, że hotel jest obsadzony kwiatami, kapustą, fasolą i jarmużem w skrzyniach, w których do niedawna jeszcze leżała amunicja. Jest tych skrzyń może 60 i zostały zamienione na kwietniki z pozostawionymi oryginalnymi napisami. Skrzynie są w kolorze zielonym. Miasto Warszawa bardzo chciało, te skrzynie usunąć, bo stoją na chodniku. Ale się uparłem i nie usunąłem. Dziś widzę, jakie to cenne. Ludzie przechodzą, przystają, mają skojarzenia, np że to co służyło wojnie, może służyć pokojowi. Służyło zabijaniu, a teraz żywi miododajne rośliny, daje życie barwnym motylom.
Gdy widzę jak przystają i fotografują muszą czuć, że przedmiot może mieć różne funkcje... Tak. Myślę, że prowokacja to jest bardzo dobry sposób na wywoływanie " fali". Ktoś przecież musi kwestionować status quo naszych mózgów.
Albo "ogrodnik" albo "prowokator".

Jaki nauczyciel zapadł Panu najbardziej w pamięć? Dlaczego?
Osobą, która na pewno dobrze została zapamiętana to nauczycielka matematyki pani profesor Łucja Skibińska, oraz bardzo inny pod każdym względem od niej, mój wychowawca, profesor Adam Najsarek.
Były to osoby o innych postawach życiowych, które mi imponowały. Pani Skibińska swoją konsekwencją rozdzielania obowiązku bycia nauczycielem matematyki od pasji, którą był teatr. Jemu się poświęcała i zrobiła wiele, abyśmy też Melpomenie wierni byli. Skłaniała nas do grania, a czasami też samodzielnego tworzenia sztuk teatralnych. Uczyła nas rozumieć teatr. Grupa teatralna liczyła 20 – 25 osób. Ferie zimowe były dla nas ciekawsze niż letnie, bo wtedy właśnie organizowała nam
wyjazdy do teatru w Krakowie, Poznaniu czy Warszawie. Pani profesor
prowokowała nas do myślenia, wyjścia poza szkołę, interesowania
się światem, pozwoliła nam wsłuchać się w różne narracje, bronić, argumentować i walczyć.

Jaka jest Pana ulubiona bajka z dzieciństwa i jak wpłynęła ona na dalsze życie?

Nie wiem co prawda, czy wpłynęła na moje życie, ale dobrze ją zapamiętałem.
Rosyjska bajka o niedźwiadku. Mama kazała mu zrobić coś, czego nie chciał i przez to za karęnie dostawał nic jeść. Innymi słowy „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz". Uczy, że musisz myśleć z wyprzedzeniem o skutkach swojego działania.

Wakacje są już tuż, tuż. Jaka jest więc Pana wymarzona podróż?

Nie wydaje mi się, żebym miał takie miejsce. Najczęściej jeżdżę do Milicza. Istnieje takie pojęcie jak slow tourism jest to przeciwieństwo turystyki masowej. Slow tourism jest bardzo dzisiaj potrzebny. Turystyka masowa niszczy środowisko , zjada tlen... Szukam teraz takich form turystyki, które ograniczają moją ingerencję w przyrodę, a z drugiej strony dają dużo radości. Kiedy byłem w waszym w wieku, miałem wrażenie, że Milicz jest na końcu świata, a teraz Milicz przywodzi same pozytywne skojarzenia: blisko Wrocławia, nad wodą i jest zalesiony. Może jestem miliczocentrykiem?

Jadąc przez Litwę próbowałem zrozumieć i nie rozumiałem czym tak bardzo zachwycał się tam Mickiewicz?
A może każde miejsce jest ciekawe pod warunkiem, że poświęcimy mu
więcej czasu?

To bardzo ciekawe, ale wracając do lat szkolnych... Który rok w tej szkole był dla Pana najbardziej pamiętny?

Najbardziej dla mnie pamiętnym z lat spędzonych w szkole był chyba ostatni - byłem już wtedy świadom miejsca i ludzi, zaznajomiłem się ze szkołą, miałem również wrażenie, że byłem wtedy dużo mądrzejszy niż na początku. Posiadałem również wiele pozytywnych doświadczeń związanychz kołem teatralnym, co było bardzo ważne.

Zielone pióro
Karolina Kamińska
Agata Szydło